Przyjęcie w rodzinnym ogrodzie - Ula i Kondziu

Jeden z tych ślubów, które zapamiętam na zawsze. Za każdym razem, gdy go wspominam, mam przed oczami malinową marynarkę Uli, żółte kalosze jej taty, skarpetki w romby i drewniany domek na działce. Na pierwszy rzut oka to mało ślubny scenariusz, prawda?

A jednak… to jeden z najfajniejszych ślubów w mojej karierze. Uwielbiam nietypowe przyjęcia weselne. Spontaniczność, oryginalność i diabła tkwiącego w szczegółach. Tutaj… każdy kolejny moment okazywał się być pięknie niecodzienny. Ula i Konrad to ludzie, z którymi spokojnie mogłabym się zaprzyjaźnić, nadawaliśmy na tych samych falach i rozumieliśmy się w stu procentach, co przy sprawach weselnych nie zawsze jest takie oczywiste. 

Ślub nie był planowany z rocznym wyprzedzeniem, nikt nie ułożył scenariusza każdej sekundy dnia. Mimo to – mimo braku działania z wyprzedzeniem i ze sporą spontanicznością – wszyscy świetnie się bawili. Ula sama zaprojektowała swoja sukienkę, a za dodatki w tym dniu służyły klocki lego – w podróż poślubną Ula i Konrad pojechali do Legolandu!

Po ceremonii zaproszeni goście udali się na rodzinną działkę. Absolutnie wyjątkową! Jura, środek lasu, rewniane domki, własnoręcznie wykonane meble i ozdoby – widać, że w wystrój wnętrza rodzice Uli włożyli całe swoje serce. Zamiast wielkiego przyjęcia – był grill, rozmowy, spokój i dużo serdeczności. Sesja, równie udana co grill, odbyła się w deszczu, tego samego dnia. I to też było świetne.

Co jeszcze z nieoczywistości? Fakt, że tata Uli jest fotografem ślubnym, a Konrad zajmuje się filmowaniem. I teraz wyobraźcie sobie moją spinkę! Jednak, gdy spotkaliśmy się ponownie i wszyscy  po raz pierwszy oglądali albumy, non-stop buzie im się uśmiechały. To był naprawdę udany ślub. 

Dziękuję!

A tu relacja z oglądania albumów - na mojej ulubionej działce po środku Jury. Zobaczcie sami: KLIK KLIK!

Ślub plenerowy o zachodzie słońca - Ania i Marcin na Santorini

Myślę, że każdy fotograf, a szczególnie fotograf ślubny z zacięciem do podróżowania, ma na swojej mapie takie miejsce, które jest jego wielkim marzeniem. No i moje niedawno się spełniło. Santorini! Santorini od lat jest synonimem wakacyjnego raju, nic dziwnego, że wiele osób wybiera to miejsce na swoją podróż poślubną. Ania i Marcin poszli o krok dalej i postanowili na tej pięknej wyspie urządzić swój ślub. Gdy odebrałam telefon i usłyszałam ich propozycję, byłam miło zaskoczona. W dniu, w którym zobaczyłam Santorini po raz pierwszy na żywo, wiedziałam, że to będzie fantastyczna przygoda. 

Krajobrazy, żywe kolory, morze wcinające się w ląd i małe biało-niebieskie domy zachwycają od pierwszego wejrzenia. Dołóżmy do tego zapach śródziemnomorskiej roślinności, winnice, fantastyczną kuchnię i miasteczka tętniące życiem w dzień i w noc – czego chcieć więcej? Dla mnie było to spełnienie marzeń, jako że od zawsze wiedziałam, że jeśli praca to tylko w pakiecie z podróżami, poznawaniem nowych kultur, ludzi i miejsc. 

Dzięki Ani i Marcinowi to marzenie okazało się możliwe. Oni sami wiele podróżują, pochodzą ze Śląska, mieszkają obecnie za granicą, a swój ślub postanowili zorganizować na jednej z bajecznych greckich wysp. Ten ważny dzień spędzili w gronie najbliższej rodziny. Byli rodzice, świadek, a babcia – co jest tak samo wzruszające, co nietypowe – była świadkową. Intymna ceremonia dla najbliższych odbyła się w o zachodzie słońca na białych tarasach lokalu Dana Villas. 

Z Anią i Marcinem spędziłam łącznie trzy dni, zwiedzając wyspę i docierając do jej najdalszych zakątków. Sesję narzeczeńską zrobiliśmy na Eros Beach (plaża o bardzo adekwatnej nazwie, prawda?) i wśród wąskich uliczek Firy, przygotowania miały miejsca w urokliwym miasteczku Akrotiri, a na sesję poślubną wybraliśmy się o wschodzie słońca do miasteczka Oia. Wszyscy byliśmy zachwyceni widokami, bo wyspa na żywo wygląda jeszcze lepiej niż w folderach reklamowych. Serio! 

Aniu, Marcinie – bardzo Wam dziękuję za fantastyczną przygodę, wspólnie spędzony czas i możliwość zobaczenia z Wami tego pięknego zakątka świata. 

Chciałabym także serdecznie podziękować Lidii z agencji 5 Events - Architekci ślubów marzeń za organizację i pomoc w dniu ślubu. Dzięki za super miłą i serdeczną współpracę. Pomoc wedding plannera jak zawsze okazała się być nieoceniona – w przypadku ślubów za granicą liczba spraw do załatwienia mogłaby przerosnąć niejednego, a tak – ilość stresu spada, a wszystko zostaje dopięte na ostatni guzik. Agencja zajmuje się dosłownie wszystkim - od załatwienia dokumentów w Polsce i na Santorini, poprzez aranżację miejsca na ceremonię (plaża? białe domki? kościółek? do wyboru do koloru), aż po kwiaty i ozdoby na tort.  Dziękuję też Eli Barteczko, która podzieliła się ze mną wiedzą o wyspie, ciekawymi miejscami na sesje i dała kilka cennych rad.

A to jeszcze nie koniec :-) Dzisiaj tylko ceremonia i krótka sesja w dniu ślubu. Z Anią i Marcinem spotkaliśmy się jeszcze na wspomnianej sesji narzeczeńskiej o zachodzie oraz sesji ślubnej o wschodzie słońca - obiecuję, że pokażę :-).

Ślub plenerowy w ogrodzie - restauracja Umami w Pyskowicach

Jednym z najlepszych pomysłów, na które może wpaść para młoda, jest ceremonia plenerowa. Jak ja się bardzo cieszę, że w ostatnim czasie coraz więcej narzeczonych decyduje się na taki krok! Minusów nie widzę, plusów za to jest cała masa. Kontakt z naturą, więcej swobody, spokojna atmosfera, ale też więcej oryginalności i amerykańskiego snu /nie bierzcie mnie na poważnie, nie zawsze :-D/. Mówiąc serio – ślub w plenerze to świetna sprawa, a jeśli w zanadrzu mamy także plan B, np. namiot czy wiatę tuż obok, to wówczas nie musimy obawiać się pogody. Z planem B w czasie ceremonii plenerowej nawet lekki deszcz nam nie straszny.

Ślub Sandry i Kuby odbył się w restauracji Umami w Pyskowicach. W tym miejscu chciałabym szczerze pochwalić lokal za profesjonalne podejście i perfekcyjne przygotowanie całości, w każdym calu. Był różowy dywan, piękne rozwiązania florystyczne i hamaki. Zadbano nawet o nocne oświetlenie lokalu i otoczenia, co sprzyjało dobrej zabawie i na długo zapadło w pamięci.

Po cywilnej ceremonii (do której Sandra szła po wspomnianym różowym dywanie) nadszedł czas na życzenia. Wszystko na świeżym powietrzu! Jako fotograf, doceniam takie rozwiązanie – dzięki temu mogłam polować na parę młodą i gości, mając świetne światło. Jako dziewczyna z aparatem, powiem Wam jeszcze jedną rzecz – Sandra i Kuba zdecydowali się na krótki plener w dniu ślubu, małą sesję portretową. To naprawdę super opcja, a nawet kwadrans wystarczy, by mieć paręnaście dobrych ujęć. Warto wziąć to pod rozwagę, jeżeli nie chcecie jeszcze raz ubierać się w ślubne stroje i jechać na plener w innym dniu.

A wracając do ślubu, poza pięknym przygotowaniem i detalami oraz suknią Sandry, bardzo podobała mi się także atmosfera panująca na weselu. Spokój i luz, tak bym to określiła. Każdy robił to, na co w danym momencie miał ochotę, DJ nikogo nie zmuszał do tańczenia czy do typowo weselnych zabaw. Przyjęcie toczyło się swoim tempem, goście spacerowali i miło rozmawiali, relaksując się na hamakach, a muzyka była dodatkiem w tle. 

Sandro, Kubo, dziękuję, że mogłam być z Wami w tym dniu.

Błogosławieństwo na górskim szlaku - Śnieżnicki Park Krajobrazowy

Mam szczęście do naprawdę nietypowych par i do fotografowania niecodziennych ślubów, wesel i wszystkiego, co pomiędzy. Jako że szczerze kocham podróże i naturę, góry są bardzo bliskie memu sercu. Godziny spędzone w czasie pieszej wędrówki, promienie słońca wyglądające zza koron drzew na szlaku.

Monika i Rafał pokazali mi, że nie jestem w tej górskiej pasji odosobniona. Ta para wariatów, zakochanych w sobie po uszy, poznała się w harcerstwie. Zarówno w nastoletnich czasach, jak i za „dorosłego” każdą wolną chwilę spędzają na łonie natury. Szczególnie ukochali sobie Śnieżnicki Park Krajobrazowy. Nikogo nie zdziwi więc fakt, że to na górskim szlaku Rafał oświadczył się Monice.

Od gór wszystko się zaczęło, dlatego też na dzień przed ceremonią zaślubin narzeczeni zabrali najbliższą rodzinę oraz grupkę przyjaciół na szlak, by wspólnie z nimi odbyć bardzo intymną i wzruszającą ceremonię błogosławieństwa. Wszyscy goście, ubrani odświętnie choć nie wymuszenie, nieśli ze sobą świece i latarenki – to nimi ozdobione zostało to szczególne miejsce. Czas błogosławieństwa upłynął powoli, bezstresowo i rodzinnie. Było dużo uśmiechu i jeszcze więcej wzruszeń. Widząc panujące wokoło szczęcie, mnie samej zakręciła się łezka w oku. 

Na sam koniec urządzono wspólne ognisko i grilla. Całość dopełniło muzykowanie i tańce do późna. Rafał jest muzykiem i tego wieczoru towarzyszyli nam jego przyjaciele z zespołu. 

Gdy myślę o tym dniu, widzę piękne, prawdziwe uczucie, ale też to, że zaślubiny – szeroko pojmowane – nie muszą ckliwe, wymuszone i robione „pod publikę”. To nie musi być stresujące, wręcz przeciwnie – może być miło i przyjaźnie. A górskie ścieżki mogą okazać się najlepszą drogą do ołtarza.

Niedługo pokażę Wam też zdjęcia z wesela Moniki i Rafała – wesela cudnej pary w cudnym miejscu.

Agata i Damian w San Francisco

Okazuje się, że na końcu świata można spotkać kogoś, kto na co dzień mieszka dwadzieścia kilometrów obok. Agata i Damian w trakcie swojej podróży po Kalifornii odwiedzili mnie w San Francisco, gdzie spędziłam chwilkę czasu uciekając od polskiej zimy. Spotkaliśmy się w południowej części miasta, gdzie stromizna ulic zaczyna robić się nie do zniesienia dla niewprawionego piechura, a wiatr rozwiewa włosy i zdmuchuje kapelusze. Cała okolica usiana jest górkami, z których rozpościera się powalający widok na centrum miasta, zatokę oraz Golden Gate. San Francisco od zawsze kojarzy mi się z nostalgiczną mgłą, jednak tego dnia widoczność była niesamowita. Zapraszam na kilka klatek z Tank Hill :-).